Musisz zobaczyć ten prosty trick, jak otwierać PDF na Kindle!
Czytniki e-booków są świetnym rozwiązaniem. Ekran z tzw. elektronicznym tuszem znacznie mniej męczy oczy niż świecący ekran tabletu czy smartfona (chociaż, od biedy, one też się nadają – zainteresowanych zapraszam do drugiej sekcji niniejszego wpisu). Każdy posiadacz tego typu sprzętu doskonale zna i na pewno docenia jego zalety. Nieprzekonani i tak pozostaną przy papierowych książkach lub… w końcu się przełamią. Inni zaś nie czytają w ogóle. O gustach się nie dyskutuje*, jak przywykło się mawiać (chciałem tu wstawić białoruskie powiedzenie “Każdy gad na swój ład“, ale okazało się, że jest dość… obraźliwe). Ja oczywiście adresuję wpis do grupy osób, które z technologią są (albo chcą być) za pan brat.
Życie z czytnikiem miało być prostsze
Sen z powiek może spędzać otwieranie na czytnikach niektórych specyficznych (czytaj: najczęściej używanych na komputerze, ale z jakichś powodów słabo wspieranych przez te cuda techniki) formatów plików. PDFy standardowo na Amazon Kindle wyglądają okropnie i są całkowicie nieczytelne – ani tego powiększyć, ani nic.
Z pomocą może przechodzić Calibre – darmowy program do konwersji e-booków na popularne formaty. Z reguły jest on bardzo pomocny i z czystym sercem mogę go polecić – po początkowych trudnościach w obsłudze, pokazuje pazur jako wielofunkcjonalne narzędzie, które można określić jako powerhouse** w swojej kategorii (albo Cadillac, czy tam inny Rolls Royce).
Niestety, nie zawsze. Z autopsji (i eutanazji) wiem, na ile problematyczne bywa osiągnięcie zamierzonego rezultatu, gdy tzw. plik źródłowy jest PDF-em. Czasem prędzej przebijemy głową przysłowiowy mur niż otrzymamy komfortowy do przeczytania dokument (być może nowe generacje Kindle radzą sobie z tym lepiej – nie wiem, śmiem wątpić).
Alternatywa dla telefoniarzy
Zrezygnowany, zwróciłem się do smartfona. Urządzenia mobilne oferują aplikacje, które pękają w szwach od opcji. Dzięki nim czytanie PDF-ów przestaje przypominać pod względem komfortu jedzenie zupy widelcem, a staje się czystą przyjemnością. Appka, którą osobiście bardzo polecam (i z której korzystałem jeszcze zanim w ogóle nabyłem czytnik), nazywa się Moon Reader. Pobieramy ją oczywiście ze Sklepu Play.
Po zainstalowaniu, przerzucamy pożądanego PDF-a na nasz telefon (np. za pośrednictwem kabla z komputera), otwieramy plik i wciskamy magiczną ikonkę na górze:
Voilà! Wszystkie nasze cierpienia, które wcześniej towarzyszyły przeglądaniu PDF-ów na ekranie smartfona, odejdą w niepamięć. Niech żyje rewolucja!
Domyślnie tło ma taką dziwaczną strukturę – ma chyba imitować niedoskonałości papieru, ale nie każdemu może przypaść do gustu. Żeby ją usunąć, wystarczy ustalić nowy kolor tła (ignorujemy wówczas zupełnie opcję “Obraz tła”, aplikacja bierze pod uwagę ostatnie ustawienie, przy którym majstrowaliśmy):
Ok, ale jak dogadać się z “kundlem”?
Ech, mały ekran smartfona i brak technologii e-ink to jednak nie to. Nie po to kupiłem czytnik, żeby się męczyć na telefonie, pomyślałem. Zakasałem więc rękawy i przetestowałem wiele najróżniejszych kombinacji, jak sprawić, by PDF był dobrze czytelny na czytniku.
Okazało się, że rozwiązanie cały czas było przed moim nosem – przecież każdy czytnik Amazonu oferuje możliwość wysyłania plików przez maila z konwersją “w locie”! Osiągnąć to można poprzez wpisanie w polu Temat słówka “convert”. Poniżej instrukcja od A do Z, jak skorzystać z tej opcji:
- Logujemy się na swoje konto Amazon przez komputer/smartfon i sprawdzamy (bądź ustawiamy) pod tym adresem w sekcji Personal Document Settings adres e-mail połączony z naszym czytnikiem. Ten adres będzie stanowił “skrzynkę na e-booki”, które Kindle automatycznie pobierze, gdy będzie w zasięgu sieci bezprzewodowej.
- W sekcji “Approved Personal Document E-mail List” dodajemy nasz domyślny adres e-mail, z którego korzystamy na co dzien.
- Piszemy maila do naszego czytnika z gorącą prośbą o przekonwertowanie dokumentu. W tym celu, dodajemy jako załącznik nasz plik (PDF), a jako adresata wpisujemy adres z pkt. 1. W temacie wpisujemy jedno słowo: convert
- Wyłączamy nasz ukochany tryb samolotowy na czytniku (taki lifehack na oszczędzanie baterii) i łączymy się z siecią Wi-Fi
- Przekonwertowany, nie przysparzający oczopląsu PDF powinien pojawić się w naszej bibliotece! Hurra!
Osobiście zapętliłem się w używaniu aplikacji Calibre na tyle, że zupełnie zapomniałem, że Amazon oferuje swój własny konwerter. Niemniej, w moim przypadku pojawiła się jedna mała niedogodność: tabelki w tekście (większość książek ich nie ma, więc ich problem nie dotyczy – moja akurat miała) nieco się rozjechały. Przeprowadziłem mały eksperyment, dodając jeden pośredni krok. Był to strzał w dziesiątkę.
Ciekawskich mogę naprowadzić, że do konwersji na plik DOCX z zachowaniem prawidłowego formatowania dokumentu można spróbować użyć czegoś pokroju Adobe Acrobat (uwaga: nie Reader). Darmowe programy niestety rzadko kiedy sobie z tym radzą (chyba, że akurat znacie jakieś?).
Uff, troszkę z tym było męki, ale w końcu można wygodnie oddać się lekturze. Obecny okres zdecydowanie temu sprzyja, co potwierdzi każdy jesieniarz i jesieniara.
Książką pomocniczą przy tworzeniu tego wpisu była bestsellerowa, popularnonaukowa pozycja, którą aktualnie przerabiam: “Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus” J. Graya. Jeśli kogoś ominęła, to mogę z czystym sumieniem polecić – aby było nam łatwiej ze sobą koegzystować, czy to w związkach czy poza nimi.
* jak się nad tym zastanowiłem, to powiedzenie to jest naprawdę absurdalne. Okazuje się, że nie tylko mi się tak wydaje, o czym nie omieszkał napomnknąć Jan Favre na swoim blogu
** angielski ze Streamlined: https://www.macmillandictionary.com/dictionary/british/powerhouse
Zostaw komentarz